Zatopiona Kopalnia Bibiela – Pasieki

Zbigniew Markowski

TYLKO DLA ORŁÓW

Trudno miejsce to nazwać dostępnym: dojazdu samochodem lepiej nie próbować, bo i leśna droga nie jest szczególnie przyjazna, i leśnicy – prowadzący tu liczne prace wycinkowe – nie są do łamiących zakaz nastawieni pozytywnie. Czasem tolerują pojazd fotografa z dużą ilością sprzętu, choć i to wymaga umówienia telefonicznego. Z łatwością dotrą do celu rowerzyści, kierując się pomarańczowymi znakami od rynku w Miasteczku Śląskim, przez zalew Nakło – Chechło i Żyglin. Trasa liczy ponad 13 kilometrów – wytycza ją niemal 200 znaków. Można wybrać wędrówkę pieszą: z zalewu lub od drogi 908. Mamy wówczas do wyboru albo Stuletnią Drogę – od stacji uzdatniania wody Bibiela liczącą około dwóch kilometrów (trudniej na koniec znaleźć kopalnię), albo nieco dłuższą – Szyndrosem.

W zamian otrzymujemy wszystko, co las może dać najlepszego – przepiękny pejzaż, kontakt z naturą i liczne bonusy: a to widok paśnika dla jeleniowatych, a to efektowną hubę. W okolicy sporo się dzieje, na północy – zachód od kopalni mamy jedną ze szkółek leśnych, w sezonie wycinkowym w wielu miejscach napotkamy dopiero co ścięte pnie. W lesie dominują świerk i sosna, choć są też brzozy, graby, dęby, buki a także lipy – niektóre bardzo stare. To wymarzone miejsce dla grzybiarzy oraz miłośników leśnego ptactwa. Na wycieczkę do Pasiek warto więc zarezerwować sobie więcej czasu i po prostu powłóczyć się po okolicy. Warto trzymać się – nawet pieszo – szlaku rowerowego: poprowadzono go tak, by turysta nie ominął niczego ciekawego. Czasem droga wiedzie przez prowizoryczną kładkę i można zabłocić buty, czasem dają się we znaki komary, bo okolica jest podmokła.


STULETNI BIUROWIEC

Zatopiona kopalnia Bibiela – Pasieki to bez wątpienia miejsce magiczne. Można tu być sto razy – otoczenie wciąż prezentować będzie się nam inaczej. Letnim porankiem przy ziemi snuje się tajemnicza mgła, ostre wiosenne słońce wydobywa z wody jasne rozbłyski, zimą las wygląda jak z bajki braci Grimm. I jak w bajce z ziemi wyłaniają się dziwne konstrukcje. To pozostałości biurowca, w którym przed wiekiem wystawiano faktury dla całej Europy. Kopalnia była jednym z licznych przedsięwzięć przemysłowca Hugo I Henckel von Donnersmarcka z linii siemianowickiej; zanim jednak zakład w 1891 osiągnął pełną moc produkcyjną, stary Hugo od roku już nie żył. Formalnie pracowały tu dwie kopalnie – „Szczęście Flory” (wydobywająca rudy cynku i ołowiu) oraz specjalizująca się w rudzie żelaza „Bibiela”.

Faktycznie jednak obie kopalnie znajdowały się pod jednym zarządem, pracowała tu ta sama, licząca 700 osób załoga – zmieniając stanowiska pracy w obu zakładach jeśli zaszła taka potrzeba. W okolicy wydrążono wiele szybów, choć nisko zalegające pokłady nie wymagały prac głębinowych – funkcjonowała na przykład sztolnia schodząca stopniowo na głębokość 90 metrów. Od samego początku były problemy z wodą, by im zaradzić sprowadzono liczne, supernowoczesne pompy – obsługiwali je specjalnie wyszkoleni pracownicy. To właśnie oni byli ostatnimi ludźmi, którzy w pośpiechu, gonieni przez wodę opuścili kopalnię w czasie dramatu 17 czerwca 1917 roku. Do końca obsługiwali maszyny, które powierzono ich pieczy. Ewakuację ułatwiła konstrukcja zakładów – bez pionowych szybów.


KOPALNIA POD WODĄ

To co widzi odwiedzający dawną kopalnię jest opowieścią o odwiecznej walce człowieka z przyrodą. Próba wyrwania spod ziemi naturalnego bogactwa – choć przez niemal 30 lat udana – zakończyła się klęską. Natura odebrała co swoje i do dziś włada terenem tym niepodzielnie. Zaraz po katastrofie podejmowano liczne próby osuszenia wyrobisk, udało się jedynie odzyskać część podziemnego wyposażenia. W miejscu, gdzie niegdyś prowadziła droga pod ziemię jest dziś malownicze jeziorko, bloki betonu dawnych budynków zarosły wszelaką roślinnością. Na tablicy informacyjnej przy leśnym stoliku zobaczyć można archiwalne fotografie kopalni oraz poczytać o jej historii. Zwiedzać rejon kopalni można całymi godzinami odkrywając wciąż nowe oczka wodne i podziwiając nieprawdopodobnie piękne leśne widoki.

Tylko tyle zostało po bogatych planach. Kiedyś do Miasteczka Śląskiego prowadziła stąd linia kolejowa, otoczenie przypominało dziesiątki innych, dziewiętnastowiecznych zakładów przemysłowych Górnego Śląska, nad szybami unosiły się dźwięki pracujących maszyn i głosy setek ludzi pracujących przy wydobyciu. Bibiela nie tylko pokazuje siłę oraz bogactwo przyrody – jest także lekcją pokory wobec natury. Wystarczyły dwie godziny, by dziesiątki lat ludzkiej pracy zamienić w kilka małych, leśnych jeziorek. Fascynująca historia zatopionej kopalni ma swoich wielbicieli – w Miasteczku Śląskim i nie tylko: takich jak Dawid Szurgacz wytyczający trasę rowerową i promujący to miejsce. Może i Państwo dołączycie do ich grona?

17 czerwca 1917 roku około południa górnicy zauważyli wypływającą z ociosów brudną wodę – natychmiast wezwali pracowników służb hydrotechnicznych. Specjaliści po krótkich oględzinach uznali, że zagrożenia nie ma i napływ wkrótce ustanie – tak zresztą się stało. Jednak o 13.45 woda zaatakowała powtórnie i znacznie gwałtowniej. W ciągu minuty przybywało 38 metrów sześciennych płynu. Górnicy uciekali w całkowitych ciemnościach, mimo że ewakuacja była trudna – nikomu nic się nie stało, choć dla kopalni wypadek ten oznaczał koniec wydobycia, a dla zatrudnionych tam ludzi – utratę miejsc pracy. Tragedia Bibieli przeszła jednak bez większego echa – w 1917 roku świat miał inne, większe problemy.


Wyświetl większą mapę

zobacz więcej zdjęć

zobacz filmy z Miasteczka Śląskiego