Muzeum Ognia w Żorach

Zbigniew Markowski

WINNY: ZAJĄC

Gdyby zorganizowano wybory ogniowej stolicy Polski, Żory byłyby poza wszelką konkurencją. O ogniu myśli się tu i mówi od wieków: dostatnie, położone na handlowych szlakach miasto niemal wszystkie swoje klęski wiązało z pożarami. Tak było w połowie 1938 roku, gdy ogień wywołany eksplozją zniszczył amerykański młyn – największy w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Przez pożar w 1807 roku Żory straciły drewnianą, reprezentacyjną Bramę Górną, którą mieszkańcy rozebrali, by uzyskać budulec na swoje domy. Ale największa ogniowa tragedia Żor rozegrała się w nocy z 11 na 12 maja 1702 roku. Jak mówi dawny przekaz, winny wszystkiemu był pieczony zając, który zamarzył się miejskiemu rajcy – Andreasowi Peiskerowi. Wróciwszy późnym wieczorem do domu oficjel – mimo, iż dopiero co uczestniczył w wystawnym przyjęciu – poczuł głód na tyle silny, iż kazał przygotować pieczonego szaraka. Do północy brakowało już tylko pół godziny, gdy ogień zaczął rozprzestrzeniać się z rajcowskiej kuchni na pobliskie zabudowania.

Spłonęło praktycznie całe, otoczone murami miasto – wśród ofiar znalazł się burmistrz Żor, do niesłychanie długiej listy strat materialnych wpisano także kościelny dzwon, który stopił się w płomieniach. Na dymiących jeszcze zgliszczach mieszkańcy zorganizowali błagalną procesję, ślubowali także coroczne modły rozpoczynając w ten sposób tradycję Święta Ogniowego. Do wybuchu II wojny światowej 11 maja był w Żorach dniem wolnym od pracy, poświęcano go na uroczystą mszę i procesję. Z niewielką przerwą (na lata okupacji i okres do roku 1950) przysięga sprzed 300 lat wypełniana jest do dziś. Współczesne Święto Ogniowe to także wieczorna procesja z pochodniami oraz imprezy cywilne – takie jak zawody biegaczy. Od żaru miasto wzięło zresztą swoją nazwę (wymienioną przez Józefa Lompę jako „Żary”), niezwykłym szacunkiem cieszą się tu strażacy posiadający siedzibę – a jakże – przy ulicy Ogniowej.


PŁOMIENNA ARCHITEKTURA

Za sprawą Muzeum Ognia od końca 2014 roku żorski żar można zobaczyć na własne oczy. Szczególnie urokliwie wygląda on tuż przed zachodem słońca, gdy zdumieni kierowcy przejeżdżający przez miasto obserwują niezwykłą grę świateł na oryginalnej budowli. To zasługa materiału: półmetrowej długości miedzianych pasów ułożonych pod takimi kątami, by całość zdawała się płonąć jak pochodnia. Sami architekci – Barbara i Oskar Grąbczewscy mieli wątpliwości: kościelne kopuły z miedzi pod wpływem wilgoci i atmosfery zachodzą wszak zieloną śniedzią. Poradzono sobie przy pomocy technologii – wpierw blachy bardzo dokładnie wypolerowano, później zaś – pokryto specjalnym lakierem ochronnym. W trakcie pięcioletniej budowy były i inne kłopoty – okazało się, iż konstrukcja powstaje na dawnym wysypisku, blisko magistrali wodociągowej oraz gazociągu. Z konieczności więc zamiast pawilonu wzniesiono budynek z dużym udziałem podziemi.

Muzeum Ognia – co oczywiste – szczyci się wysokim stopniem ognioodporności. Pół tysiąca metrów kwadratowych powierzchni ekspozycyjnej również zachwyca oryginalnością i przelicznymi nawiązaniami do płomieni. Na poziomie gruntu kupujemy jedynie bilet oraz – w sali projekcyjnej – oglądamy film. Cała reszta Muzeum umieszczona jest pod ziemią. Dopiero tam widać jak złożoną sprawą jest gwałtowne utlenianie (tak proces spalania nazywają chemicy i fizycy).


MULTI MULTIMEDIA

Zaczynamy od prehistorycznej opowieści o ogniu, później wchodzimy w świat własnoręcznie przeprowadzanych eksperymentów i doświadczeń. Sporo trzeba tu zrobić samemu: kupiony w kasie bilet jest jednocześnie testem wiedzy, którą pozyskać możemy przy kolejnych eksponatach i zaliczyć (lub nie) ogniowy egzamin. Samodzielnie – choć wirtualnie – używamy krzesiwa, sterujemy promieniem, pompujemy wodę, gasimy pożar, oglądamy swój wizerunek przedstawiony przez termowizyjną kamerę, sami także możemy sobie wybrać płomienny przebój ze specjalnej szafy grającej. Projektanci wystawy potrafili temat sprzedać bardzo dobrze: każdy element – od jaskini sprzed tysięcy lat aż po wyrafinowane technologie współczesności – opowiada swoją własną, odmienną historię. Obiekt dedykowano uczniom – to idealne wręcz uzupełnienie zajęć z fizyki wzbogacone o cały szereg przestróg przed zbyt bliskim kontaktem z ogniem.

Choć szkoły podstawowe i gimnazja (latem – grupy kolonijne) to najważniejsi adresaci oferty Muzeum Ognia, warto wybrać się tam na rodzinną wycieczkę. Multimedialna oferta, w której wszystkiego można dotknąć, posłuchać mechanicznego naukowca, zastanowić się nad technologicznymi stronami dziejów ludzkiej cywilizacji na pewno podnosi atrakcyjność turystyczną Żor. Obiekt doskonale zlokalizowano – nie sposób go przeoczyć tuż przy ruchliwej trasie Katowice – Wisła. Dostępny jest obszerny parking, obsługa Muzeum Ognia wyróżnia się życzliwością.

Umiejętność wzniecania ognia, którą człowiek posiadł w paleolicie była pierwszym doniosłym wydarzeniem historii naszego gatunku. Co ciekawe – na długo zanim homo sapiens nauczył się wywoływać płomień, korzystał z jego wszechstronnego dobrodziejstwa podkradając go wulkanicznym erupcjom czy gwałtownym wyładowaniom atmosferycznym. Ogień oznaczał nie tylko ciepło i możliwość ekspansji na niedostępne wcześniej zimne terytoria, nie tylko swoiste zabezpieczenie przed dzikimi zwierzętami, nie tylko światło potrzebne po zapadnięciu zmroku, lecz także możliwość wytwarzania narzędzi (wymieńmy chociaż ostrzenie drewnianego kija przy pomocy płomienia czy wypalanie glinianych naczyń), później zaś – obróbkę metali. Do dziś doceniamy rolę ognia mówiąc o domowym ognisku wokół którego od tysięcy lat gromadzą się najmniejsze wspólnoty ludzkie, w przysłowiu wspominamy o „wpadaniu jak po ogień” co – być może – stanowi pamiątkę po czasach, gdy wciąż trzeba było dbać, by płomienie w palenisku nie wygasły. Ważny test nazywamy „próbą ogniową”, o człowieku z pasją mówimy, iż ma w sobie ogień. Procesy spalania były podstawą przelicznych technologii – od prehistorycznej gastronomii, która sprawiała, iż myślący ssak mógł obyć się bez snu trawiennego, poprzez epokę pary i żelaza aż po rakiety kosmiczne spalające setki ton wysokowydajnego paliwa. Jednak niezależnie od tego, czy na ogień patrzeć będziemy jak na plon poświęcenia mitycznego Prometeusza, jak na filozoficzny pierwiastek tworzący wszechświat, jak na jeden z czterech żywiołów – zawsze będzie w nim coś magicznego i pięknego.


Wyświetl większą mapę

zobacz więcej zdjęć

zobacz filmy z Żor