Schron w Miechowicach

Zbigniew Markowski

WOJENNA SZKOŁA

Uroczyście otwartą pod koniec 1913 roku miechowicką szkołę nazywano zrazu „jubileuszową” lub „wojenną”, miała bowiem upamiętniać historyczne zwycięstwo nad wojskami napoleońskimi pod Lipskiem. Oficjalny tytuł brzmiał jednak Voksschule III, zaś rzymska trójka dumnie głosiła siłę miejscowego szkolnictwa. Nic w tym dziwnego: okolice Bytomia od przełomu XIX i XX wieku przeżywały gwałtowny rozwój gospodarczy, niemiecki (po tej stronie granicy) przemysł potrzebował zaś kadr: i robotniczych, i urzędniczych. Określenie „wojenna” pechowo przyczepiło się jednak do placówki: już w 1915 roku zerwano z dachu miedziane poszycie, bo prowadzące wojnę Niemcy potrzebowały strategicznego materiału. Szkoła odczuła też początek II wojny światowej, kiedy bezpośrednio przed napaścią na Polskę ewakuowano uczniów, a obiekt zajął na jakiś czas Wehrmacht.

Za sprawą propagandy (prowadzonej aktywnie przez ówczesnego dyrektora o hitlerowskich zapatrywaniach – Richarda Cibisa) Voksschule uczyniono miejscem politycznej indoktrynacji młodych ludzi. Miechowice miały być niemieckie, co podkreślono w roku 1936 zamieniając dotychczasową nazwę Miechowitz na Mechtal. Prawdziwie wojenną szkołą Voksschule III stała się latem 1942 roku, gdy wobec groźby alianckich nalotów bombowych zaczęto budować tuż obok niej schron. Już do niemal dwóch lat obowiązywało zaciemnienie, rok wcześniej rozpoczęto naloty na Górny Śląsk, jednak pierwsze wybuchy mieszkańcy Miechowic usłyszeli dopiero w nocy z 20 na 21 sierpnia 1942 roku. Alianckie lotnictwo zaatakowało wówczas położoną w pobliskim Bobrku kopalnię „Johanna” i dworzec kolejowy. Szkolny schron nie był jedyny, podobne obiekty masowo budowano i w Miechowicach, i na wszystkich pobliskich terenach gdzie stały huty, kopalnie oraz inne zakłady przemysłowe, gdzie zagęszczenie ludności było bardzo duże.


ŚWIADEK TRAGEDII

Między rokiem 1942 a 1944 powstała budowla imponująca: długość podziemnego korytarza rozpoczynającego się w kotłowni budynku szkolnego wynosiła 100 metrów przy szerokości 1,5 metra i wysokości około 2 metrów. Obiekt mógł dać schronienie 250 osobom: uczniom, nauczycielom oraz mieszkańcom okolicznych domów. Dolną część zbudowano z betonowych bloków i cegły, półkolisty strop był wykonany z prefabrykowanych elementów. Przed nadejściem frontu przed szkołą pojawił się okop, co dziwić nie powinno: duży budynek widać było z oddali jak na dłoni i łatwo było go wziąć za punkt oporu. Wokół szkoły rozegrał się koszmar nazywany dziś przez historyków tragedią miechowicką lub masakrą w Miechowicach. W ciągu trzech dni (25 – 27 stycznia 1945), gdy miejscowość w krwawych walkach przechodziła z rąk do rąk, Armia Czerwona zamordowała co najmniej 240 cywilnych mieszkańców. By zginąć wystarczyło wyjść z domu. Rozstrzeliwano wszędzie: w piwnicach, mieszkaniach, na ulicach, na skraju lasu. Przez długie dziesięciolecia na murach miechowickich domów widniało wyjaśnienie wymalowane rękami sowieckich żołnierzy białą farbą: „śmierć niemieckim najeźdźcom”. Wszystko to działo się w miejscowości, której mieszkańcy podczas plebiscytu 1921 roku w trzech czwartych opowiedzieli się za Polską. Wśród ofiar znaleźli się też przymusowi robotnicy z Polski, których wojna zastała w Miechowicach.

Największa fala egzekucji nadeszła 27 stycznia po tym, gdy oddany od strony hałdy strzał śmiertelnie ugodził radzieckiego majora. Soldateska szalała, choć zdarzało się, że radziecki oficer zmuszał swoich podwładnych do zaprzestania mordów. Przypadkowych miechowiczan zmuszono do niesienia trumny z ciałem zabitego majora i wykopania mogiły; później ich zastrzelono. Szczególnie okrutnie obchodzono się z inwalidami podejrzewając, iż są oni weteranami walk w Rosji. Trwały gwałty: niemiecki inżynier sprowadzony przed laty na Śląsk z Westfalii – Wilhelm Fabry, który po powrocie do domu zastał ciężarną żonę wielokrotnie zgwałconą, zabił całą swoją rodzinę: żonę, dwie córki oraz samego siebie. Śmierć poniósł wikary miechowickiej parafii – Jan (Johannes) Frenzel wezwany do ostatniego namaszczenia innej ofiary. Kapłana poddano okrutnym torturom i zabito w stolarzowickim lesie. Jego zwłoki były tak zmasakrowane, że rozpoznano je tylko po koloratce. Nawet po wielu latach o wydarzeniach ze stycznia 1945 roku mówiło się w Michowicach wyłącznie za zamkniętymi drzwiami.


PAMIĘĆ NIE TYLKO O SCHRONIE

Zdemolowana przez radzieckich żołnierzy szkoła mocno ucierpiała, naukę wznowiono tam po półtorarocznej przerwie. Później placówka stała się Publiczną Szkołą Powszechną nr 3, Szkołą Podstawową nr 3, Zespołem Szkół Ogólnokształcących nr 13 wreszcie – Gimnazjum nr 13, by po 99 latach i 9 miesiącach zakończyć edukacyjną służbę w 2013 roku. Na ścianie dawnej szkoły do dziś wyraźnie widać ślady wojennego ostrzału. O schronie zapomniano na tyle, że trzeba było go lokalizować od nowa: przy pomocy starego niemieckiego planu. Pod szyldem nieocenionego stowarzyszenia „Pro Fortalicium” dokonali tego Dariusz Pietrucha, Andrzej Habraszka, Ireneusz Okoń i Mariusz Tazbir, których wsparł dr Adam Kubacz. Prace były trudne: sporo należało odkopać, wypompować wodę sięgającą do połowy tunelu, doprowadzić instalację elektryczną, nie obyło się bez użycia koparki. Dodano kilka łukowatych segmentów, by zejście było bezpieczne. Obok schronu stanął Einmannbunker: jednoosobowy bunkier wartowniczy. W końcu udało się – pierwsi goście odwiedzili miechowicki schron w czerwcu 2016 roku.

Obiekt jest dziś swoistym muzeum poświęconym dramatycznym wydarzeniom ze stycznia 1945 roku. 50 metrów bieżących schronu (tyle do tej pory odkopano) zajmują wystawy – znajdziemy tu nie tylko militaria (broń, mundury, wyposażenie), ale i fotografie czy przedmioty codziennego użytku. Specjalne miejsce poświęcono pamięci księdza Jana Frenzla. Sporo jest emblematów wojskowych: niemieckich i radzieckich. Rzadko można spotkać tak bogatą kolekcję – nawet w obiektach profesjonalnie prowadzonych przez „Pro Fortalicium”. Ogromne wrażenie robi dźwiękowa (wsparta stroboskopową lampą) inscenizacja nalotu bombowego z perspektywy schronu. Żywa lekcja historii może tutaj trwać od 15 minut aż do kilku godzin: w zależności od zapotrzebowania. Aby zwiedzić schron, należy wcześniej skontaktować się z panem Ireneuszem Okoniem – tel.: 889 784 581.

Najlepiej odwiedzić schron pod koniec stycznia, „Pro Fortalicium” organizuje wówczas rocznicową inscenizację walk o Miechowice. Rekonstrukcje robione są z ogromną starannością, z udziałem setek aktorów (także z Czech czy Słowacji) wyposażonych w ciężkie pojazdy. Ściśnięte do rozmiarów szkolnego boiska pole bitwy rozbrzmiewa echem wystrzałów i wybuchów. Inscenizacja obejmuje i męczeńską śmierć księdza Frenzla, i zabicie sowieckiego majora, i liczne egzekucje, i dramat ludności cywilnej. Przedstawieniu towarzyszy fachowy opis historyczny i mroczna, miechowicka atmosfera dramatu. To miejsce, gdzie koszmar wojny można bardzo łatwo zobaczyć. Wystarczy z ulicy Stolarzowickiej skręcić w Kasztanową. Wcześniej zaś należy przebyć ulicę księdza Jana Frenzla uprzednio nazwaną ulicą Armii Czerwonej.


Wyświetl większą mapę

zobacz więcej zdjęć

zobacz filmy z Bytomia