Olsztyn pod Częstochową – zamek

Zbigniew Markowski

NIE ZADZIERAJ Z KRÓLEM

Dojeżdżając do ruin olsztyńskiego zamczyska już z daleka widzimy trzydziestopięciometrowej wysokości wieżę: dawny stołp – miejsce przeznaczone do obrony, ale także pełniące funkcję więzienia. To na dnie wieży – po czterdziestu ponoć dniach męczarni głodowych – dokonał żywota były starosta i wojewoda poznański – Maciej Borkowic herbu Napiwon. Nieszczęsny szlachcic usiłował w szale żywić się własnym ciałem. Przyczyną smutnego końca Borkowica były wieczne zatargi z królem Kazimierzem III Wielkim (1310 – 1370): wpierw Maciej niezadowolony z podziału swojej krainy na dwa starostwa wywołał bunt zwany konfederacją wielkopolską. Później dopuścił się zabójstwa wojewody kaliskiego, zupełnie nieformalnie zarzucano mu także romans z królową (żon miał król aż cztery). Kazimierz Wielki osobiście osądził winowajcę i sam wybrał miejsce kaźni: pograniczny zamek w Olsztynie.

Murowana budowla obronna (na miejscu dawniejszej warowni, jeszcze wcześniej – drewnianego grodu) powstała tu zresztą z inspiracji tego samego króla – stanowiła część pasa warownych zamków chroniących państwo od południowego – zachodu. Kazimierz Wielki przebywał tu co najmniej pięć razy: znał więc doskonale grube mury stołpu (do którego tradycyjnie można było dostać się jedynie od góry) i zdawał sobie sprawę, że krzyki bólu jego wroga słyszane będą w dużej odległości. Zgodnie z legendą – przekleństwa umierającego Borkowica rozlegają się tu nocą do dziś.


WIEK ZŁOTY, WIEK UPADKU

Czasy Kazimierza Wielkiego to złota era zamku składającego się z części górnej (z dwoma dziedzińcami i powierzchnią 500 metrów kwadratowych), środkowej oraz dolnej. Między zamkiem a zachowaną do dziś dwudziestometrową wieżą (nazywaną Starościńską) o przekroju prostokątnym mieściło się podgrodzie tworząc wspólnie z pozostałymi zabudowaniami potężny kompleks obronny posiadający wewnątrz kaplicę. Zamek oceniano wówczas jako najsilniejszy na całym pasie umocnień w tej części granicy państwa polskiego. Dobrze spełniał swoją rolę: przetrwał najazdy ze Śląska (to wtedy podwyższono wieżę o charakterystyczny, ośmiokątny pas z czerwonej cegły), pod bohaterskim dowództwem Kacpra Karlińskiego obronił się przed atakiem wojsk arcyksięcia Maksymiliana Habsburga w 1587 roku. Kres świetności nadszedł w roku 1656 – zamek zdobyli i zdemolowali Szwedzi.

Już wówczas zauważono, iż wapienne skały, na których budowla stała (i z których ją wzniesiono) nie są surowcem najtrwalszym – zaczęła wypłukiwać je woda. Jako surowiec do budowy pobliskiego kościoła skończyła więc część zamkowych murów. Gdy w 1787 roku polski malarz i rysownik Zygmunt Vogel (autor nieprzeliczonych prac ukazujących charakterystyczne pejzaże) namalował olsztyński zamek, znaczna część dwumetrowej grubości murów jeszcze stała.


TURYSTYKA I FILM

Dziś widzimy tylko zarys murów. Dzięki nim czytelny staje się pomysł dawnych budowniczych twierdzy – połączyć rozrzucone po wzgórzu ostańce kamiennymi umocnieniami w strategicznych miejscach dodając punkty służące obserwacji z wysoka, wykorzystać jaskinie i ukształtowanie terenu. Może właśnie dlatego, że to ruina, doskonale prezentuje się rozmach średniowiecznego przedsięwzięcia – to ogromny teren rozplanowany bardzo precyzyjnie. I w niezwykle urokliwym miejscu – z Olsztynem położonym u stóp dawnego zamku, przestrzenią oraz perspektywą. Właśnie dlatego miejsce to upodobali sobie filmowcy. Alfonsa van Wordena grał na olsztyńskim wzgórzu Zbyszek Cybulski w arcydziele reżysera Wojciecha Jerzego Hasa (według powieści Jana Potockiego) pod tytułem „Rękopis znaleziony w Saragossie”.

Kręcono tutaj „Hrabinę Cosel” Jerzego Antczaka a także „Demony wojny wg Goi” Władysława Pasikowskiego – w tym filmie Olsztyn zagrał Bałkany. Miłośnik historii znajdzie w Olsztynie także stanowiska archeologiczne ukazujące dawne dymarki służące do wytopu metali oraz fundament kuźnicy; przyrodoznawcy mogą zapolować na rośliny występujące tylko tutaj: przytulię krakowską oraz warzuchę polską. Na miejscu skorzystać można z usług przewodnickich, ceny wstępu – zarówno do obiektu, jak i na prostokątną wieżę są przystępne.

To zasada stara jak świat: skoro jest zamek – musi być i tajemniczy tunel. Jest rzeczą oczywistą, iż tunele takie budowano bardzo często – nawet w pochodzących z XIX wieku rezydencjach pałacowych odnajdujemy je powszechnie: były zabezpieczeniem umożliwiającym ewakuację na wypadek pożaru. Opowieści o tunelach wiodących z olsztyńskiego zamczyska jest jednak tak wiele, że trudno przejść nad nimi do porządku dziennego. Z jednej bowiem strony tego rodzaju budowle nazywano jaskiniowymi: obiekt wykorzystywał już istniejące krasowe groty – widać to zresztą wyraźnie i dziś. W środowisku skały wapiennej, gdzie nawet samorzutnie powstają kilkusetmetrowe korytarze nietrudno o tunel. W legendach tunel przewija się więc bez ustanku: miało ponoć istnieć połączenie podziemne z klasztorem na Jasnej Górze (dystans około 12 kilometrów), choć pewne jest jedynie istnienie tunelu między stołpem a drugą wieżą. Podziemne korytarze występują też w jednej z olsztyńskich legend: opowiadającej o pastuszku źle potraktowanym przez swoich kolegów, którzy – w czasie wspólnego pasienia krów – wrzucili mu czapkę do podziemi zamkowych. Gdy właściciel czapki udał się po nią pod ziemię, napotkał strażnika zakopanego skarbu – ogromnego psa ze świecącymi oczami. Bestia potraktowała chłopca bardzo przyjaźnie, nie tylko wyprowadzając go z labiryntu, ale i darowując (do wspomnianej czapki) pokaźny zestaw kosztowności ze złota i drogich kamieni. Zachęcony tym przykładem inny, zły pastuszek także postanowił zdobyć podobny prezent: z rozmysłem cisnął swoją czapkę w ruiny po czym udał się po nią zupełnie jak jego poprzednik. Niestety – złe intencje zostały natychmiast rozszyfrowane i niedoszły bogacz już na powierzchnię ziemi nie wrócił: jego duch do dziś straszy włócząc się po okolicy.


Wyświetl większą mapę

zobacz więcej zdjęć

zobacz filmy z Olsztyna