Jezioro Goczałkowickie w Goczałkowicach-Zdroju

Zbigniew Markowski

MORZE, NASZE MORZE

W Chybiu (północno – wschodnia część powiatu cieszyńskiego) działa dość dziwna organizacja. Grupujące kilkudziesięciu członków Towarzystwo Miłośników Zarzecza powstało w celu zachowania pamięci o miejscu, którego już nie ma. O zamiarze zalania wsi poinformowano z rocznym wyprzedzeniem, potem – od kwietnia do listopada 1954 roku – trwały wysiedlenia. Zarzeczanom, którzy dziś żyją w 70 innych miejscowościach przydzielono nowe działki, przekazano materiały budowlane po czym wieś zakryły tony wody. Przez jakiś czas jeszcze – gdy lato było suche – można było zobaczyć wystające nad taflę jeziora szczyty co wyższych budynków. Tak zakończyła się siedemsetletnia historia wsi z dwiema szkołami, dwoma kościołami i trzema tysiącami obywateli. Dokładnie w tym samym momencie rozpoczęła się inna historia – dzieje Jeziora Goczałkowickiego.

To była budowa w rekordowym tempie: prace analityczne rozpoczęto w roku 1947, zarząd zaczął pracować od stycznia 1950 roku, całość gotowa była już po pięciu latach. W kategorii dużych obiektów wodnych to do dziś nie pobity rekord Polski. Przy organizowaniu jeziora pracowało 1200 osób (plus uroczyście otwierający obiekt wicepremier Piotr Jaroszewicz) i – choć była to operacja priorytetowa i prestiżowa – nie obyło się bez wpadek. Pod wodą zostały stare wały przeciwpowodziowe, pnie drzew i żelbetonowe bunkry z czasów II wojny światowej. Niezależnie do tego udało się zbudować morze: największy akwen wodny południowej części kraju, zbiornik w którym mieści się prawie 170 milionów ton wody. Powierzchnia jeziora to 3200 hektarów, długość – około 11 kilometrów, szerokość – 2,5 kilometra. Gdybyśmy chcieli przejść wokół jeziora tuż przy linii brzegowej, musimy liczyć się z trzydziestokilometrowym spacerem. Budowniczym przyświecały dwa cele: zorganizowanie zbiornika wody pitnej dla Górnego Śląska oraz zabezpieczenie przeciwpowodziowe.


MILIONOWA KLIENTELA

Woda z Goczałkowic trafia do miliona konsumentów. Płynie w kranach Katowic, Chorzowa, Sosnowca, Tychów, Jastrzębia – Zdroju, Żor, Rybnika i innych miast. Na płyn z Goczałkowic załapały się nawet trzy gminy województwa małopolskiego. Ponieważ w tej sytuacji jakość wody ma pierwszoplanowe znaczenie, od lat trwa budowanie kompromisu między jakością wody a rekreacyjnym wykorzystaniem akwenu. Choć lokalne władze dążą do otwarcia kąpielisk (uważając że udostępnienie wielkiej wody ożywi gospodarczo ten rejon i przyczyni się do zmniejszenia bezrobocia), póki co jeszcze obowiązują liczne zakazy. Nie wolno biwakować nad Jeziorem – dróżki prowadzące z wielu stron nad wodę najczęściej opatrzone są napisami zabraniającymi wjazdu. Od 2010 roku można tutaj uprawiać żeglarstwo w wersji limitowanej, bez możliwości używania własnej jednostki. Na wodzie może być jednocześnie co najwyżej 30 łodzi, pływanie jest dozwolone tylko na połowie akwenu.

Od czasu do czasu na Jeziorze organizowane są regaty. Być może zresztą żeglowanie w tym miejscu nie jest specjalnie dobrym pomysłem. Jeśli weźmiemy pod uwagę niewielką głębokość (w stanie średniego spiętrzenia wody to zaledwie 5 i pół metra) łatwo można sobie wyobrazić gigantyczne fale, które powstają na Goczałkowickim. Poza tym praktycznie nie ma tutaj naturalnych zatoczek, w których żaglarz mógłby w razie zagrożenia schronić swoją jednostkę. Bez problemu można za to uprawiać wędkarstwo, choć jedynie łowiąc z brzegu i jedynie w miejscach wyznaczonych. Obowiązują limity: najczęściej 10 kilogramów ryby białej plus dwa okazy drapieżników. Doświadczeni miłośnicy moczenia kija twierdzą, że to bardzo trudne miejsce połowów, ale dalekie (z konieczności) zarzucanie haczyka może przynieść niezłe efekty w postaci karasi srebrzystych, leszczy i płoci, choć oczywiście są tutaj i inne ryby: łącznie kilkanaście gatunków o wspólnej masie około 300 ton. W sprawie rybnej masy prowadzono specjalne badania przy pomocy sonaru oraz modelu matematycznego.


OCZYSZCZANIE SZCZUPAKIEM

Bardzo ciekawą rolę w procesie oczyszczania wód Jeziora Goczałkowickiemu otrzymały ryby drapieżne. Regularnie co roku gospodarstwo rybackie zarybia akwen szczupakami, węgorzami oraz sandaczami. Jednorazowo do wody wędruje nawet ćwierć miliona szczupaków, które stają się wstępnymi czyścicielami wody. Dzięki nim zmniejsza się zawartość w wodzie azotu i fosforu, bo drapieżniki zjadają inne ryby żerujące w mule i uwalniające przez to owe pierwiastki. To jedyne miejsce w kraju, gdzie do procesów oczyszczania zaprzęgnięto szczupaka. Prawdziwym przyrodniczym bogactwem Jeziora Goczałkowickiego są jednak ptaki, które wprowadziły się tutaj natychmiast po zbudowaniu zbiornika. Od razu też ich życie zaczęli śledzić liczni ornitolodzy. Jak skrzętnie obliczyli, występuje tutaj 258 gatunków ptaków, z czego gatunków lęgowych jest 113. Spośród ptactwa rzadkiego i zagrożonego zobaczyć można: czaplę purpurową, szablodzioba, podgorzałka, sieweczkę obrożną, mewą romańską i czarnogłową, rybitwy – białowąsą, czarną oraz białoskrzydłą. To także królestwo kaczek: krakw, cyraneczek, cyranek i kaczek płaskonosych.

Kwadratura koła próbująca uwzględnić różne interesy: zabezpieczenie czystości wody pitnej i wartości przyrodnicze z masowym wykorzystaniem rekreacyjnym potrwa pewnie jeszcze długo. Na razie masowy turysta otrzymał do dyspozycji przede wszystkim zaporę, a atrakcja to nie lada. Mamy przed sobą perspektywę niemal trzykilometrowego spaceru od Goczałkowic aż po leżący w Czechowicach – Dziedzicach Zabrzeg: cały czas z piękną panoramą jeziora. Coś dla siebie znajdą tu miłośnicy technologii, bo mechanizmy przepustowe robią ogromne wrażenie. Cała zapora jest monitorowana w trybie ciągłym; system aparatury pomiarowej opleciono 28. kilometrami światłowodowego kabla. Promenada na zaporze jest rajem dla spacerowiczów i deskorolkarzy, bardzo często korzystają z niej rowerzyści. W przyszłości ma zostać wytyczony szlak rowerowy wokół Jeziora – powinien zawierać się w pętli o długości około 42 kilometrów. Już dziś zresztą są i tacy, którzy – i bez szlaku – potrafią akwen objechać na swoim jednośladzie.

Jeden jedyny raz w historii mieszkańcom Górnego Śląska udało się wypić Jezioro Goczałkowickie w całości. Działo się to w roku 1985, kiedy wielka susza spowodowała deficyt wody. Zagrożone było nie tylko zaopatrzenie w wodę pitną (choć aglomeracja dysponowała już wtedy niezłym systemem zastępowania jednego źródła innym), ale także życie przyrodnicze w samym zbiorniku i wokół niego. Na szczęście sytuacja meteorologiczna w miarę szybko wróciła do normy i jezioro znów stało się jeziorem.


Wyświetl większą mapę

zobacz więcej zdjęć

zobacz filmy z Goczałkowic-Zdroju